Archowum tagów: Hubert

Lis 06 2011

Pracowity Hubertus

Tegoroczny Św. Hubert wypadł w czwartek, więc większość kół przeniosła świętowanie na najbliższy weekend. W moim kole była to sobota, a uroczystości odbyły się w odległym obwodzie w pobliżu Brzeska. Nie pojechałem na uroczyste polowanie i biesiadę myśliwską przede wszystkim z tego względu, że w obwodzie „bieszczadzkim” należało przed zimą wykonać kilka pilnych prac, opóźnionych z powodu rozsypania się mostka na drodze dojazdowej do poletka na Horodku Dolnym. Prognozy pogody były na tyle pozytywne, że zdecydowałem spędzić pracowicie ostatnie dwa dni tygodnia i wykonać te roboty przed śniegiem, którym w Bieszczadach pachnie od dwóch tygodni.
Zmobilizowałem najemną siłę roboczą, podczepiłem przyczepkę i pojechałem w piątek do Werlasu, gdzie od Witka wziąłem sporo oszwarowych desek, niezbędnych do remontu mostka. Po drodze przytrafiła się nam awaria. Obciążenie przyczepki dłużycowym materiałem spowodowało zgięcie dyszla i rozerwanie mocowania przedniej burty wskutek skręcenia belki podłogowej. Prowizoryczna naprawa pozwoliła dowieźć materiał na miejsce, ale późniejsza konsultacja z mechanikiem nie była zbyt optymistyczna. Naprawa „po znajomości” kosztować mnie będzie około 70 złotych. Ale niech tam; to zamiast ofiary „na tacę” podczas Mszy Hubertowskiej, którą nasi koledzy zamówili w kościele w m. Bucze.
Ułożyliśmy rozwalone przez ciągnik belki mostka przy wcześniejszej próbie pokonania potoku, uzupełniliśmy je przywiezionym materiałem, zbiliśmy wszystko podłużnymi wiązaniami i częściowo zarzuciliśmy powstałą drewnianą powierzchnię zadarnioną ziemią. Tak minął pierwszy dzień pracy, a ponieważ dni mamy teraz krótkie, resztę roboty „łopatologicznej” wykonaliśmy w sobotę rano. Wiosną dorzuci się jeszcze nieco ziemi i ułoży warstwę darni. Mostek się zazieleni i będzie tak, jak w znanej ludowej piosence: „Zielony mosteczek ugina się…” .
Potem przyjechał syn Witka i ciągnikiem sprawdził naszą konstrukcję, zaorał poletko i przeorał karmę na dwóch buchtowiskach. Około południa było po robocie. Koszty dojazdu, opłacenie pomocnika, jego aprowizacja, wartość zakupionej marchwi, kukurydzy, ziemniaków i koszt naprawy przyczepki, to moje koszty własne. I tak jest zawsze, kiedy jadę do obwodu. Zmienia się jedynie wysokość ponoszonych przeze mnie wydatków. Tym razem jest to 210 złotych. Dla dobra ogółu.
„Darz Bór”