Skończył się nam kalendarzowy rok 2010, pełen różnych zdarzeń, które z pewnością pozostawiły w umysłach wielu naszych członków niekoniecznie pozytywne skojarzenia. Był to rok trudny i, chociaż jeszcze się nie zakończył pod względem łowieckim, do udanych raczej się nie zalicza. Rekordowo wysokie szkody, niskie ceny skupu i wyższe niż zazwyczaj ceny karmy spychają Koło na krawędź niebytu. Brońmy się przed tym jak możemy najlepiej. Zastanówmy się, co każdy z nas może wnieść do puli działań ratunkowych, aby przyszły rok gospodarczy można było zaliczyć do udanych. Myślę, że możliwości jest wiele.
Po pierwsze, trzeba zakasać rękawy i wykonać wszystkie zaplanowane przez Zarząd prace najlepiej, jak tylko można. Przed przystąpieniem do planowania tych prac widzę potrzebę przeprowadzenia rzetelnej inwentaryzacji urządzeń łowiecko-hodowlanych w obwodach, ocenić ich stan, niezbędny zakres prac remontowych i na tej podstawie określić potrzeby materiałowe i finansowe. Razem z innymi kosztami, które ponosi Koło, z uwzględnieniem planowanych dochodów ze sprzedaży tusz i dopłat unijnych powinno to dać podstawę do określenia wysokości składki „na koło”. I jeżeli w wyniku obliczeń otrzymamy kwotę, która będzie wielokrotnie wyższa niż składka dotychczasowa, nie bójmy się zaproponować ją członkom Koła na najbliższym Walnym. Można oczywiście zastanowić się nad pewnymi działaniami oszczędnościowymi, bo nie wszystkie nasze wydatki są w pełni uzasadnione. Przykładowo, jeżeli zrezygnujemy z dzierżawy pomieszczeń biurowych Zarządu, może to dać oszczędność rzędu osiemset, może nawet tysiąca złotych. W końcu jesteśmy kołem wojskowym, działającym przy sztabie Korpusu i możemy, jak się wydaje, korzystać z pewnych jego elementów logistycznych. Kiedyś, bez problemu można było zebrać się w sali narad Klubu Garnizonowego lub innych organizacji wojskowych, przez które codziennie przewija się tłum cywili. Tysiąc złotych piechotą nie chodzi; to tona, może nawet półtorej tony kukurydzy na letnie dokarmianie dzików, które musi przecież przynieść efekt w postaci zmniejszenia szkód łowieckich. Pod jednym wszakże warunkiem, że będziemy systematyczni i wytrwali w uzupełnianiu karmy na letnich, śródleśnych buchtowiskach. A opłata naganki z kasy koła? Rzadki to przypadek, że uczestnicy polowania nie opłacają naganiaczy, których do cichych leśnych pędzeń mamy zdecydowanie za dużo. Wystarczy trzech, czterech, ale wyposażonych w takie elementy, które pozwalają na utrzymanie kierunku pędzenia. A może by tak pomyśleć o polowaniach typu szwedzkiego, które oprócz zwiększenia bezpieczeństwa są o wiele efektywniejsze. Płacimy nagance sporo, a efekty są mizerne. Ale taka zmiana wymaga zakasania rękawów i zbudowania w obwodzie kilkudziesięciu podwyższonych stanowisk strzeleckich. Każdy z nas powinien móc wykonać to w ciągu jednego dnia, jako zadanie indywidualne. I nie mówcie koledzy, że jest to niemożliwe. Zadanie proste i tanie, trzeba tylko chcieć. To tylko dwa z licznych elementów skutecznych działań, które – prędzej czy później będziemy musieli wykonać! Czy wszystko w tym zakresie robimy? Na pewno nie, a czasami odnoszę wrażenie, że zupełnie nam to umyka z pola widzenia. Bo lenistwo jest błogie, a do wykonania takiego, prostego zadania potrzeba odrobina chęci, a na to przeważnie nas nie stać. Jest nas prawie czterdziestu. To nie jest mało. A policzmy, z ręką na sercu, ilu z tej liczby stanęło do prac w łowiskach i wykonało niezbędne prace? Wszyscy? To dlaczego mamy gnijące ambony, rozwalające się paśniki, zachwaszczone poletka? To, że brak nam środków, nie może być jedynym wytłumaczeniem tego stanu rzeczy. Zbyt łatwo znajdujemy usprawiedliwienie, że coś nie zostało wykonane, zbyt łatwo rozgrzeszamy innych.
A więc, jak wołał kiedyś z trybuny sejmowej Marek Belka: do roboty panowie, do roboty!!