Jakoś nie bardzo kojarzy mi się broń myśliwska z tworzywem sztucznym. Wykorzystanie plastiku do wytwarzania osad do broni myśliwskiej gwintowanej ma już swoją tradycję i zarówno zwolenników, jak i przeciwników. Są zalety takiego mariażu, bo można mniej czasu poświęcać na konserwację i dbałość o wygląd broni zaniedbując wrażenia estetyczne patrząc na to, co nosi się na ramieniu. Są czasami zaskakujące sytuacje. Mojemu koledze Andrzejowi B. z Krakowa po kilku latach użytkowania broni z plastikową osadą jej powierzchnia zaczęła wydzielać lepką substancję, czyniąc ją odrażająca w dotyku.
Dwa lata temu kupiłem podobny egzemplarz i, nie bacząc na to, że w zasadzie nie wystąpił w moim przypadku podobny efekt, zmieniłem osadę na orzechową z wynikiem, przerastającym moje najśmielsze oczekiwania. Zmieniono trochę kształt kolby i niektóre
zewnętrzne elementy wystroju oraz poprawiono skład. Teraz tylko trzeba sprawdzić broń na strzelnicy i można oczekiwać na polowanie na kozły. Oprócz użytkowości każda rzecz, którą się posługujemy powinna moim zdaniem posiadać elementy piękna. A piękno, chociaż to rzecz indywidualna i gustu, jest sprawą sztuki. Dlatego od zarania dziejów zdobiono przedmioty użytkowe używane na co dzień, domy, broń myśliwską i wszystko to, z czym człowiek stykał się w swoim działaniu. Gdzieś pomiędzy rysunkami naskalnymi a współczesną bronią kompozytową znajduje się osada myśliwskiej broni palnej, której różnorakie kształty i elementy ozdobne niewątpliwie są cząstką sztuki, czyli wartościowym składnikiem naszej kultury.





Tym razem nie będzie to przepis na rozgrzewającą piersiówkę z papryczkami chili, lecz podgrzewacz powietrza, który może się przydać w mroźne wieczory na ambonowych zasiadkach. Pomysł nie jest mój, lecz moje wykonanie po wprowadzeniu pewnych drobnych zmian, usprawniających – moim zdaniem – działanie tego pożytecznego gadżetu.
Poza umiejętnością wytwarzania kiełbasy z dzika, każdy myśliwy powinien posiąść umiejętność otrzymywania nalewek, które z dziczyzną kojarzą się lepiej, niż „rzucające o glebę” czyściochy, czy inne paciarygi. To nie jest, jak się wielu kolegom wydaje trudna sztuka, trzeba jedynie mieć trochę cierpliwości, ponieważ proces ich wytwarzania jest dość długi. Trwa niekiedy kilka miesięcy, a przy gwałtownej napaści pragnienia możemy nie doczekać uformowania się pełnego bukietu smaku i zapachu nalewki np. z derenia, której wartość możemy poznać po minimum półrocznym okresie dojrzewania. Dereń, to bodaj najlepszy owoc na nalewki, ponieważ jako domieszkę lubi syrop klonu kanadyjskiego, syrop cukrowy lub miód (do nalewek deserowych), a do dereniówki wytrawnej warto wrzucić do każdej butelki małą papryczkę chili, ograniczając dodatki słodkie . Warto na początek kupić dobrą „WIELKĄ KSIĘGĘ NALEWEK”, a potem eksperymentować samemu, bo jak się okazuje, nalewki można otrzymywać ze wszystkiego. Kilka lat temu, w konkursie „Braci Łowieckiej” zwyciężyła moja nalewka „POKRZYWÓWKA”, trudna, co prawda w dojrzewaniu, ale skutecznie wyparzająca pyszczydła i na Walnych zdecydowanie mniej jest spięć i kontrowersji, a zebrania krótsze. Radzę wypróbować wg własnej receptury. Poniżej zestaw kilku przepisów na nalewki, które sprawdziły się w poprzednich latach i, jak się wydaje, w tym roku będzie tak samo. Po prostu spotka ich ten sam los, co poprzednie, czyli nie doczekają 2020 roku. A szkoda, bo czym dłużej stoją, tym lepsze!!
obów sprawdzenia stanu swojego układu kostnego jest test, który jest stuprocentowo pewny. Wykonuje się go przy pomocy ambony z nie zawsze lubianymi przez nas lokatorami.
Pięć lat temu Agencja Wydawnicza AGAR uczciła 90-lecie PZŁ wydaniem książki o Mirosławie Pokorze, znakomitym rysowniku i ilustratorze wielu książek i wydawnictw, w niewielkim nakładzie 1000 egzemplarzy, której próżno dziś szukać w księgarniach. Jej pomysłodawcą był Andrzej Arcimowicz, jego przyjaciel „od zawsze”, współpracownik i towarzysz wspólnych wypraw na polowania lub na ryby. Zaproponował on kilku przyjaciołom napisanie wspomnień o Mirosławie, którzy również z Nim pracowali, polowali lub w inny sposób miło spędzali czas. Tak powstał zbiór pięciu wspomnień uzupełniony notką biograficzną, dającą garść wiedzy o ponad czterdziestoletnim ilustratorze „Łowca Polskiego”. Czyta się ją wspaniale, ponieważ jest to lekka, anegdotyczna w treści opowieść o myśliwym, dla którego dewizą było powiedzenie:„robota nie zając, nie ucieknie, a do lasu trzeba przecież pojechać”. Książka jest bogato ilustrowana dowcipnymi rysunkami bohatera wspomnień i zdjęciami, najczęściej dobranymi do ich treści. Był niezwykle płodnym artystą, który wypracował swój rozpoznawalny styl, po którym można bez najmniejszego trudu rozpoznać autora, w zasadzie niemożliwy do naśladowania.
akcji „Braci Łowieckiej”, a możliwe jest również, że jej niewielka część jest także w Wydawnictwie AGAR.
łek 30 października zarezerwowany był na spotkania z młodzieżą ze szkół węgrowskich, z którymi współpracuje Koło LOT-HAZ. Najpierw, o godz. 10.00 przybyła VI klasa Szkoły Podstawowej, która aktywnie uczestniczyła w pogawędce o zwierzętach naszych pól i lasów dopytując o wiele szczegółów dot. ich zachowań i bytowania w środowisku. Dwie godziny później odbyło się spotkanie z młodzieżą gimnazjalną. Różnica w poziomie wiedzy na temat biologii zwierząt łownych była tutaj zauważalna. To cieszy, że poznawanie środowiska przyrodniczego z jego różnorodnością i bogactwem występujących w nim gatunków młodzież czerpie z wielu źródeł, w tym również z kontaktów z myśliwymi. Były rozmowy o obrazach, malarstwie i wybranych zwierzętach utrwalonych na obrazach Zdzisława Twardowskiego. Wieczorem, o godz. 17.00 odbyło się spotkanie z dorosłą widownią, na którym przedstawiłem sylwetki i dorobek trzech wybitnych polskich malarzy przełomu XIX i XX wieków: Franciszka Zygmuntowicza, Juliana Fałata i Alfreda Wierusz-Kowalskiego, których twórczość w dużej części poświęcona była malarstwu o tematyce łowieckiej. Zdzisław Twardowski w czasie gawędy na żywo malował dwa pejzaże, które przekazał gospodyni tego spotkania, Pani dyrektor Miejskiej Biblioteki Publicznej w Węgrowie.


Grzyby w tym roku obrodziły. Dobre grzybobranie zaczęło się w zasadzie w III dekadzie sierpnia i trwa po dziś dzień. Jesienna ich obfitość zwiastuje ponoć wczesną, długą i ostrą zimę. Wysypy wiosenne natomiast prognozują rok nieurodzaju, zgodnie z powiedzeniem, że „rok grzybowy nie chlebowy”. Jadąc przez mazowieckie lasy do Węgrowa z częścią obrazów na wystawę, wystarczyło zatrzymać się byle gdzie, a prawdziwki jakby czekały na podniesienie. Nie tylko tam zresztą. Na Podkarpaciu rydze i podciecze, czyli borowiki ceglastopore, dorodne prawdziwki, a teraz opieńki zapełniają kosze wielu zbieraczy, przyjeżdżających tutaj z wielu stron kraju. A przy okazji grzybobrania posłuchać można było odgłosów rykowiska, bo akurat jedno i drugie zbiegły się w czasie.


Spotkać niedźwiedzie w naszym obwodzie można częściej, niż dziki. Piszę zupełnie serio. Andrzej przyjeżdża z Krakowa kilka razy w roku, dzika nie widział kilka lat, ale za to spotkań z niedźwiedziami ma na swoim koncie kilka. Nie liczyć tropów, które spotkać można wszędzie. Ostatnio będąc, w Sakowczyku, w słoneczny dzień, w południe tuż przed jego samochód wyskoczyła niedźwiedzica, a za nią dwa małe, chyba ubiegłoroczne niedźwiadki. Matkę widać na zdjęciu po lewej stronie, przesłoniętą wysokimi trawami, a małe, niczego się nie obawiając podążyły za nią bez zbytniego pośpiechu. Gdyby szedł, a nie jechał samochodem, to bliskie spotkanie mogłoby się zakończyć tragicznie. Przewiduję, że za dwa, trzy lata idąc na polowanie trzeba się będzie ostrzeliwać, bo do ambony nie dojdziemy, nie mówiąc już o podchodzie, którą to metodę polowania preferuje wielu myśliwych.
Nóż myśliwski – to oprócz broni najważniejszy element wyposażenia myśliwego, bez którego nie ma sensu udawać się do łowiska. W sklepach myśliwskich jest spory wybór noży uniwersalnych i przeznaczonych do sprawiania tuszy, o oryginalnych wzorach, dobre i kiepskie, tanie i drogie. Kupno noża zawsze jest połączone z pewnym ryzykiem, bo nie wiadomo, jak trzymać będzie ostrość po naostrzeniu, czy nie pokryje się rdzą, albo rozsypie mu się rękojeść.
odpuszczenie”, czyli likwidacja naprężeń po hartowaniu. Jeśli uda się nam pozyskać taką surówkę po zahartowaniu przystępujemy do ostatecznej obróbki, czyli wykonania rękojeści, złożonej niekiedy z kilkunastu elementów, jej sklejenia i połączenia z klingą za pomocą nitów. Obróbka szlifierska rękojeści to żmudny i pracochłonny proces, w którym łatwo zepsuć wszystko to, co dotychczas udało się nam osiągnąć. Konserwację rękojeści, wykonanej z afrykańskiego palisandru wykonałem olejem lnianym, po którym rękojeść nabrała odpowiedniego, naturalnego koloru. Osiągnąłem zamierzony efekt, ponieważ nóż jest i ładny i dobry. Twardość klingi wynosi 60 HRC, dobrze się ostrzy i trzyma ostrość przez długi czas.














